wtorek, 7 sierpnia 2012

o miłości do Sigurów słów kilka


To prawdopodobnie będzie najbardziej onanistyczny mój wpis kiedykolwiek więc jak macie słabe nerwy to lepiej odpuścić.

Jest sobie taki piękny kraj o dziwo w Europie zwany Islandią, który budzi wyobraźnię. Ulokowany gdzieś w  totalnym odosobnieniu gdzieś jeszcze za Anglią, jakaś wyspa mylona z Grenlandią, w USA uważana zapewne za  jakieś odludzie podobne do Księżyca. No ale w sumie tu już pojawia się jakieś sensowne porównanie. W sensie  dziwne, że tak wspaniałe krajobrazy uchowały się na Ziemi, a nie gdzieś w jakimś Raju na nieznanej planecie  gdzie Bóg stworzył miejsce gdzie ludzie po prostu żyją pełnią życią niczym kiedyś Adam i Ewa. W sumie  wystarczy wpisać w google grafika słowo 'Islandia' i możemy się napawać takimi miejscami, że zastanawiam się  czy to nie robota jakichś turystycznych specjalistów z tego kraju. Jeśli nie podstanowiliśmy z bracikiem  jedno - kiedyś musimy się tam znaleźć i się tym nasycać. W sumie sam kiedyś byłem typowym Polaczkiem, który  myślał, że cała ta wyspa to jeden wielki kamień z którego buchają gejzery (piękna też to sprawa pewnie  jest), jednak pewnego razu przeczytałem o pewnym zespole z jakiejś Islandii właśnie. Pomyślałem, że jakiś  ciekawy eksperyment pewnie, coś chłodnego i do 'wyluzowania'. Jednak wyluzowanie to jednak nie to o co  chodzi, tu chodziło o coś czego jeszcze w muzyce nie przeżywałem.


Zdjęcie wcale nie na ozdobę, żeby pokazać jak to ładnie tworzę tutaj czy coś. Patrząc na to zdjęcie zaczynam  rozumieć, że taka muzyka musiała mieć WARUNKI, żeby powstać. To musi być napawanie się pewnymi rzeczami,  pewnym stylem życia, pewną kulturą. Takiej muzyki nie da się napisać mieszkając w Nowym Jorku na szybko w  studiu, tu trzeba wyciszenia, spojrzenia na piękno przyrody. I ja słyszę w tych wszystkich dźwiękach  plumkającą wodę, zapach trawy, zimno lodu i kruszące się skały, mimo, że nic takiego tam w rzeczywistości  nie usłyszę. Tu trzeba wyciszenia, wyostrzenia zmysłów. Nie przed komputerem czytając o polskiej polityce  pomiędzy dwoma heavy-metalowymi piosenkami w QW. Wtedy się nie poznacie, tu trzeba wziąść mp3, podpiąć  słuchwaki i wybrać się zimą do lasu. Pospacerować, zapomnieć o problemach, podziwiać otaczający nas świat i  myśleć jak zostało stworzone coś tak pięknego, to zaczynało być moim rodzajem kultu wręcz. Tak jak NAR mi  kiedyś wspomniał: nie ma piękniejszej muzyki po spożyciu. A czy nie wtedy mamy wyostrzone zmysły i zaczynamy  wszystko odczuwać bardziej? Czy nie zastanawiają nas wtedy pewne rzeczy bardziej? Zastanawiamy się nad  rzeczami 'ponad nas?' Refleksja nad naszym nudnym życiem, każdy przeżywa coś takiego, choćby się nie  przyznał i zaprzeczał. W rzeczywistośći pragnęlibyśmy odciąć się od reklam, głupich programów i stron w  internecie, nudnych i sztucznych imprez, od głupoty ludzkiej. Wyruszyć niczym we 'Wszystko za Życie' na  prywatny podbój świata. Ja też mam setki takich przemyśleń i znalazłem pewnego rodzaju azyl, rodzaj magii,  która pozwala poczuć się inaczej, poczuć się odkrywcą.


Dlatego nie chodzi mi tu o jakieś wyluzowanie, o jakiś tymczasowy przepływ emocji, o to, że zaraz poleci  jakaś ładna melodia, a po niej zrobię sobie kanapkę ze smalcem. Czyć piękna muzyka ma nie pobudzać  wyobraźni? Tu chodzi o ważniejsze sprawy niż samo słuchanie, ja się czuję po prostu lepiej jako człowiek.  Nie obchodzi mnie po wysłuchaniu jakiegoś utworu Sigurów jakiś głód czy inne przyziemne sprawy, ja myślę  wtedy w 'wyższych kategoriach'. Co mam przez to na myśli? Sprawy życiowe, naprawa siebie, odczucie piękna  świata jakoś na nowo, żebym nie znienawidził życia do końca. To jest taki rodzaj przeżyć, które dla mnie  stanowią w ogóle sens życia i dlatego podtrzymywanie tego przez muzykę Sigurów znaczy dla mnie dużo. Możemy  mówić o pięknej muzyce Floydów ,Crimsonów czy Marillionu. Ale tu moje emocje kończą się tylko w kategoriach muzycznych, nie jest to rodzaj ucieczki, po prostu zachwyt nad samym kompozytorstwem i umiejętnościami muzyków. Dlatego piękno muzyki Sigurów jest dla mnie o schód wyżej. Gdzieś już na poziomie nieba. I ogólnie nic tak blisko nie pozwala mi zawędrować do wnętrza umysłu, że przezwyciężam bariery podświadomości i sobie pływam w tych wszystkich emocjach. I co mnie wtedy obchodzi kolejna debata polityczna, odcinek Mam Talent, sesja i całki z matematyki. Odwalcie się wtedy ode mnie, nigdy nie przeżyjecie tego co ja, jestem ponad tym. Rodzaj chamstwa? Jak sobie w czasie słuchania pomyślę o chamstwie to mnie zbiera, ja myślę o tym, jak ładnie byłoby jakby go nie było, jakby on wyglądał gdybym mógł go zmienić słuchając tej muzyki. Masowa orgia? Nie ja nazwałbym to wybuchem miłości. Brzmi niesamowicie głupio, ale dopiero wtedy jak skończył się Avalon, ostatni na Agaetisie. Całą godzinę pisałem jakby w innym stanie, w innej atmosferze, gdy nastała ta cisza to już nie to samo. Czas na nawiasy więc.


Jakie zarzuty? No więc właśnie jakim cudem to dopiero 3 miejsce w moim rankingu zespołów? Za mało materiału niestety. Debiut to schizowy eksperyment, który pobudza, ale inaczej. Mamy trzy absolutne obiekty mojego kultu, a potem jakby wielki  duch ich opuścił. Muszę prześledzić jeszcze raz te płyty. I zarzut numer dwa, który nie jest zarzutem w sumie. To nie jest Dream Theater, że słucham codziennie i niech se leci w tle. To zespół na specjalne okazje, gdy tworzę, gdy jestem załamany, gdy nie widzę radości w zwykłym dniu, gdy się niesamowicie cieszę, gdy mam kryzys. To jest dla mnie muzyka, która jakby przedłuża emocje, które we mnie siedzą, ale też jest modyfikuje w ten sposób, że czuję się lepiej. Gdy zmarł mi ktoś bliski to poczułem jeszcze większe wrzuszenie w tym wszystkim, ale jednocześnie pojawiła się gdzieś tam nutka optymizmu. Gdy mnie wywali ze szkoły zamknąłem się jeszcze bardziej przed światem, ale w środku poczułem, że muszę być mocny. Gdy wiem, że jutro będzie źłe, jestem jeszcze bardziej zły gdy wiem, że w tej chwili nie mogę włączyć jakiegoś Sigurostwa na wzmocnienie. To nie działa tak, że odpalam ze znudzenia kolejne utwory na chybił trafił chodząc po folderach, folder 'Sigur Ros' otwiera się tylko wtedy gdy jest w moim życiu coś ważniejszego, to nie byle jaka decyzja. Mając jakiegoś rodzaju napięcia już układam sobie podświadomie playlistę do odłuchania. Agaetis gdy świat mnie zachywca, Nawiasy gdy jestem smutny, Takk gdy jestem szczęśliwy na dziś. Jak ja mam na poważnie wtedy brać, że ktoś napisze, że to tylko wycie? Ja jestem wtedy szczęśliwy, że tylko ja mogę doznać takiego oświecenia, że inni tak nie mają, że jestem wyjątkowy. Widzicie jaka to mania? A czy mi to szkodzi? Po tylu przeżyciach z ta muzyką nigdy tak nie stwierdzę. Nawet ten post napisany tutaj to dla mnie rodzaj wesołego plucia emocjami i przelewanie ich na klawiaturę doznając kolejnych spazmów przy słuchaniu Agaetisa. Nie przerazi mnie żadna krytyka, tu chodzi o moją radość, tego nikt czytać nie musi na siłę, ja ostrzegałem.


1. Andvari
2. Staralfur
3. Poppagid (Untitled 8 )
4. Vaka (Untitled 1)
5. Hoppipolla
6. Olsen Olsen
7. Gong
8. Viorar Tel Til Loftarasa
9. Glosoli
10. E-Bow (Untitled 6)

Powiedzmy, że tak, ale to nakładanie tylu innych rodzajów emocji, porównywanie tylu innych stanów, że to walka jakby z samym sobą o to, jakie rodzaju stany emocji wyższych uważam za najlepsze. Ja mógłbym zrobić coś na kształt TOP 30, ale czemu ja się mam znowu kłócić znowu z samym sobą? Nie będę się więcej męczyć, niech tak zostanie. Nie jestem zbytnio godny opisywać te kawałki, ale kilka zdań napisać mogę. Zresztą o każdym musiałbym napisać tyle zdań, żeby oddać co tam się dzieje, że zamęczylibyście się na śmierć (a pewnie już się męczycie). Zresztą czy są słowa, które opisałyby końcówkę dwóch pierwszych utworów? Nie sądzę. Końcówka Advanri to tak subtelna rzecz, tak piękna w swoim minimaliźmie, że jeszcze nigdy nie dałem rady jej wysłuchać z odtwartymi oczami. A co z wybuchami i najlepszymi skrzypcami w historii muzyki w Staralfur? Drugą najlepszą perką jaką słyszałem i przeszywający krzyk Jonsiego w Poppagid? Są takie słowa, które by to oddały? Najbardziej optymistyczną końcówkę świata czyli E-Bow? Wybuch w Glosoli? Minimalizm i oszczędność całego Viovara? Boże tam się nic nie dzieje cały utwór, a ja mam cały czas ciary, skąd to się bierze do cholery? Najpiękniejszy momentna nawiasach czyli pisk w Vace? Chórki w Olsen Olsen? Jak mi się chce żyć w czasie tego utworu, cóż to za różnica w patrzeniu na świat przed i po tym kawałku? Czy najpiękniejsze klawisze jakie słyszałem w Hoppipoli? Jak mi wtedy wyobraźnia chodzi, wyobrażam sobie zamki, wodospady, wspaniałych ludzi. I tem wspaniały Gong jeszcze, z najpiękniejszego albumy w historii muzyki czyli Takka, nie najlepszej bo są kompozycyjnie lepsze dzieła, ale same emocje, emocje, które łapię tylko ja chyba i uważam się za wielkiego szczęściarza dzięki temu.

Kończę bo ileż można, myślę, że  napisałem właśnie najbardziej onanistycznego posta w historii i pobiłem nawet Marollionistów ;) Idę na spacer do lasu z nawiasami w uszach, powyobrażać sobie i nacieszyć się życiem.

1 komentarz:

  1. 'Gdy mnie wywali ze szkoły zamknąłem się jeszcze bardziej przed światem, ale w środku poczułem, że muszę być mocny.' - o do tego ludzie się przyczepili bo to niezgodne z prawdą i coś w tym jest. Tekst był pisany kilka dni po wyrzuceniu mnie ze szkoły, ale na rok. Choć wtedy też się różnie na to patrzyło, łącznie z rezygnacją. Tak czy inaczej dzięki za poprawienie mnie :P

    OdpowiedzUsuń