środa, 29 sierpnia 2012

przereklamowani...

Po totalnym zjechaniu kilku filmów czas na pojazd kilku niekoniecznie nieudaczników, ale ludzi zdecydowanie jadących na opinii i faworyzowanych na kolorowych plakatach, ludzi mających przebłyski, ale generalnie nie należących do KANONU (lol) geniuszy. Postanowiłem mimo wszystko nie iść w rejony ludzi typu gwiazdki Disneya czy inne Lautnery bo to jednak każdy ogarnięty człowiek (choć może to ze mną jest coś nie tak) oglądający filmy i używający inteligencji wie, że to czasu nie warte, a Kirsten Steward mistrzem odkrywania różnych min nie jest (bo używa słownie dwóch: usta rozchylone i nierozchylone, a to drugie to rzadkość) i tyle. Choć, żeby nie było umiem docenić to, że Pattinson ostatnio udziela się w fajnych projektach (choćby Cosmopolis niedawno) i nie można go zaniżać jedynie za opinie w komentarzach internetowych i na filmwebie, bo to też mylące. Z kolei Anna Kendrick to z kolei jedna z moich ulubionych aktorek młodego pokolenia. Można? Można.

I serio zachęcam do dyskutowania, internet to nie tylko porno i zdjęcia na fejsbuku, można się też komunikować i z czymś nie zgodzić np. Fajna sprawa, polecam.

TOP 10 najbardziej przereklamowanych aktorek i aktorów. 


Boże, samo zdjęcie dużo tłumaczy, kocham je. 

1. Nicolas Cage - po prostu mu coś odwaliło w ostatnich latach albo zawarł jakiś pakt z diabłem, że musi wybierać najgorsze filmy jakie ma do dyspozycji i jeszcze grać w nich zawsze tak samo. Albo może mu już nie zależy i chciałby zająć się ogrodnictwem przykładowo bo doprawdy ilość wpadek w ostatnich latach jest przerażająca, a jeszcze bardziej to, że jest chyba największa gwiazdą trailerów w telewizji (przynajmniej polskiej co ma trochę sensu). Cage'a generalnie zna każdy, twardziel (?) z fajną dykcją i poważnymi tekstami po których ciężko coś odpowiedzieć. Początki miał naprawdę dobre, Oscar za Tajemnice Los Vegas (powiedzmy, że zasłużony), kilka fajnych rólek z Twierdzą czy Bez Twarzy przykładowo. Potem był okres średniactwa, ale jeszcze jako-takiego bo 60 sekund czy Naciągacze to kawałek naprawdę w miarę udanej rozrywki. Niestety potem się sypło, bodajże od absolutnie naciąganej roli w WTC, a potem wyliczanka najgorszych filmów ostatnich lat: Kult, Ghost Rider, Zapowiedź, Polowanie na Czarownice, Anatomia Strachu, Ghost Rider 2, Zapowiedź, Piekielna Zemsta. Strach oglądać następne. Brak pomysłu na siebie? Gdyby mu się jeszcze chciało te filmy ratować, ale do ról się nie przykłada, stara się robić wszystko z piekielną i głupią powagą, a wygląda to dość zabawnie. Raz wziął coś na luzie i od razu kapitalna rólka (aż żal, że tak mało go było w filmie) w Kick-Ass. Obudź się chłopie.


2. Keanu Reeves - tak jak Cage'owi nie można odmówić potencjału tak tutaj potencjału po prostu nie ma. Nie wiem jaki zbieg okoliczności sprawił, że wybił się na same szczyty Hollywood, ale mogę jedynie podejrzewać, że to kwestia doboru ról w głośniejszych filmach sensacyjnych, które przynosiły niezłe zyski, a następnie wybijanie sobie w ten sposób systematycznie nazwiska. (Na Fali czy Speed). Właśnie to go wybija trochę ponad Cage'a, że on wykorzystuje to co ma od bozi w stu procentach i niczego nie marnuje. W sumie całe szczęście, że jak już miał nie spieprzyć filmu to go nie spieprzył (choć nic od siebie nie dodał) i chwała mu za to. Matrixa czy Adwokata Diabła nie dało się co prawda zawalić, ale w Constataine czy inny 'Dniu w którym zatrzymała się ziemia' nawet nie było źle. (dobra, zjebał w Draculi, żeby nie słodzić) Szkoda, że ostatnie lata to już same śmiecie przeważnie. Z dala ode mnie w każdym bądź razie. Sfinksowa mina.


3. Tom Cruise - nie tylko za paskudny charakter i generalną głupkowatość w życiu prywatnym się go nie lubi (radzę poczytać o tym czym jest scjentologia: http://pl.wikipedia.org/wiki/Scjentologia#Poziomy_Thetanu_Operacyjnego_i_incydent_Xenu ), ale po prostu strasznie przechwalonym gościem ów jegomość jest. Tutaj już jest trochę ciężej za coś zgnoić bo po prostu Cruise miał naprawdę świetne momenty w karierze i należy go za to pochwalić (Rain Man! Jerry Mcguire! powiedzmy Wywiad z Wampirem, Magnolia czy Ostatni Samuraj nawet), jednak łatka 'najlepszy aktor na świecie' to trochę zabawna sprawa. Prawdopodobnie powstała w kraju zwanym Ameryką gdzie pan Tom jest uosobieniem krajowej dumy i związanego z tym patosu. Urodzony 4 Lipca czy Top Gun chociażby. Nie, żeby to były jakieś paści, ale trochę to za bardzo z drogimi obywatelami USA to wstrząsnęło i w pamięć  zapadło. A główna prawda jest taka, że nie zagrał nigdy nic wybitnego jak na swoją renomę, po prostu. Na pocieszenie polecam minirólkę w 'Jajach w Tropikach', super sprawa.


4. Patrick Swayze - a tu krótko i na temat: gościu zagrał  w dwóch filmach po których płeć przeciwna do mojej ma mokro w majtach nie grając nic wielkiego i stał się legendą na wieki wieków. Jakie to proste, a jakie trudno zarazem no nie? Wiadomo, że o 'Uwierz w Ducha' i przede wszystkim 'Dirty Dancing' chodzi.


5. Bruce Willis - legendarny uśmieszek (zdj.), człowiek stal i mistrz docinek, tak w skrócie, prawdopodobnie gdyby zrobić pochód przez ulice i zapytać o ulubionego aktora to co trzeci powie, że Willis i w sumie człowieka uwielbiam, ale umówmy się: mimo, że legenda to fakt, ale jednak do geniuszu trochę daleko. Bo choćby miał niesamowitą umiejętność wybierania sobie kultowych filmów to praktycznie nigdy nie jest bóstwem na miarę Nicholsona w Lśnieniu gdzie zachwycamy się każdym ruchem rzęsą. W każdym bądź razie: kochamy i będzie kochać. Choćby za samo 12 małp, Pulp Fiction, Sin City czy Szósty Zmysł. No i John McClane rzecz jasna.


6. Samuel L. Jackson - 'o boże, jak bardzo pojechał po bandzie, walnął samym Julesem'. Już za samego Julesa na liście go nie powinno być. No i jest w tym trochę prawdy, ludziom, którzy patrzą tylko na pogrubione rzeczy już dziękujemy, niech się oburzają i prychają. Chciałbym tylko odnieść, że zostawiamy początki i wspaniałe role w 'Czasu Zabijania' czy 'Długim Pocałunku na Dobranoc'. Po prostu Jackson od kilku lat jedzie po nazwisku niczym Cage z tym, że przeróżne 'Węże w Samolocie' czy te wszystkie role w filmach o superbohaterach nie oddają jego talentu. Więc Samuela zostawiamy w spokoju tylko ostrzegamy, że może więcej i powinien.


7. Angelina Jolie - przechodzimy do pań, a tu ciężka sprawa bo mnie jako osobnik płci męskiej ciężej skrytykować taką piękność z tymi jej pompowanymi (?) ustami. Powiedzmy sobie uczciwie: 90% fanów jej aktorstwa to fajni przeróżnych tzw. wdzięków. Pozostałe 10% w sumie wcale nie żyje na jakimś Marsie bo 'Przerwana Lekcja Muzyki' choćby to było COŚ, a 'Oszukaną' też pamiętamy dobrze. Z tym, że w sumie to chyba tyle, a lista średniactwa rośnie z każdym rokiem, a 'Turysta' czy 'Pan i Pani Smith' to typowe atakowanie szerszego grona fanów-wdziękowców. Na pewno można coś z tym zrobić.


8. Sandra Bullock - każdy ją lubi (w tym oczywiście ja) bo jest niesamowicie pozytywnie nastawioną postacią, a urokiem osobistym mogłaby obdzielić pół kraju. Szkoda tylko, że szanowna Akademia musi jej przyznać Oscara wyłącznie z litości (najbardziej naciągana nagroda ever) bo okazji już chyba by nie było. Każdy uwielbia jej role w komedyjkach typu 'Miss Agent' (legendarny 'świński uśmieszek), ale tylko przy jakiejś kompletnej niewiedzy można ją zaliczyć do KANONU (lol2) tych największych i najwspanialszych. Choć 'Miasto Gniewu' zawsze spoko.


9. Julia Roberts - wielki uśmiech i pozytywny przekaz, ale za to mało charyzmy. Raczej królowa komedii romantycznych i zawsze się tak będzie kojarzyć, ale oprócz 'Pretty Woman' nic wielkiego w tej materii się nie ostało, Potrafi być drapieżna i ostra jak w Erin Brockovich, ale za mało takich przebłysków, a światu pozostało tylko nazwisko chyba zanadto spopularyzowane przez wielki uśmiech wymieniony na początku.


10. Marylin Monroe - ktoś tam pewnie podskoczył do góry, że to aktorka w ogóle, ale to prawda. I to dość dobra aktorka, a 'Pół Żartem, Pół Serio' to jedna z najbardziej uroczych rzeczy jaka mi się przytrafiła. No więc dlaczego? No bo wiemy jaki ma status w historii, jaką wielką postacią była, a jak bardzo ją to przerosło i to naprawdę smutna historia. (serio radzę poczytać o niej trochę) Nie obrazi się mimo wszystko jak napiszę, że aktorką wszech czasów jest uznawana wyłącznie z niesamowitego stylu i klasy połączonej z klasyczną pięknością. Bo aktorką wszech czasów jest Audrey Hepburn, KONIEC KROPKA. A która była piękniejszych to już tam kwestia gustu ;)

bonusik: trochę złapałem się za głowę widząc Deppa na 3. miejscu w rankingu filmwebu. Rozumiem piszczące panie, tak Dżony jest geniuszem, pieprzonym geniuszem. Z tym, że ma jedną wadę, która niestety każe go dać półkę niżej od przeróżnych De Nirów czy Hoffmanów. Jest aktorem typowo komediowym i dużo słabiej mu wychodzą role dramatyczne. Jest wszechstronnym gościem, a milion charakteryzacji robi swoje, ale niestety przy płakliwych scenach już nie ma tak dobrze jak przy 'Sparrowaniach'. Jeśli to poprawi niech śmiało utrzyma swoje 3-cie zaszczytne miejsce.


wtorek, 21 sierpnia 2012

dziwaczne rankingi, które są dziwne

Rankingi dziwne i niedziwne, stare i nowe (wszystkie stare). A może ktoś nie widział.





1. Top filmów wojennych: 



1. Życie jest Piękne 
2. Idź i Patrz 
3. Ścieżki Chwały 
4. Cienka Czerwona Linia 
5. Czas Apokalipsy 
6. Dr. Strangelove
7. Lista Schindlera  
8. Bękarty Wojny 

9. Łowca Jeleni 
10. Pianista 

tuż za: Full Metal Jacket, Upadek, Lawrence z Arabii, Szeregowiec Ryan, Walc z Bashirem  

2. Najlepsze muzycznie kraje świata moim zdaniem: 

1. Anglia 
2. USA 
3. Kanada 
4. Szwecja 
5. Islandia 
6. Irlandia 
7. Australia 
8. Niemcy 
9. Norwegia 
10. Polska (z sentymentu) 
11. Włochy 
12. Rosja 
13. Finlandia 
14. Austria (za muzykę klasyczną jakieś wyróżnienie musi być) 

3. Skazani na Shawshank (spoiwa choć każdy widział!): 

1. Powieszenie Brooksa 
2. Odkrycie tunelu 
3. Biblia i naczelnik 
4. reszta



4. Podsumowanie dyskografii Stardust. 


1. Music Sounds Better With You - dance, dance, dance bejbe 

Świetnie się słucha: Music Sounds Better With You



5. TOP 10 czarnuchów, czyli najlepsze hip-hopy ever:


1. Wu-Tang Clan - Enter the Wu-Tang (36 Chambers) 
2. Beastie Boys - Paul's Boutique (choć nie są czarni w sumie) 
3. GZA/Genius - Liquid Swords 
4. Kanye West - My Beatiful Dark Twisted Fantasy 
5. Nas - Illmatic 
6. The Notorious B.I.G. - Ready To Die 
7. Dj Shadow - Endtroducing..... 
8. Outkast - Aquemini 
9. Gang Star - Moment of Truth 
10. Deltron 3030 - Deltron 3030 

Choć podobno ja nic nie wiem o hip-hopie jeszcze nie znając Public Enemy, A Tribe Called Quest czy Madvillain'ów co może się okazać prawdą.






6.  komentatorzy w polskiej telewizji: 

1. Andrzej Twarowski (+ Rafał Nahorny) - bez dyskusji, fantastyczne poczucie humoru i wielka wiedza piłkarska, jak oni we dwóch komentują to mecz zyskuje raz dwa. Nawet jak oglądamy jakieś zero zero bez sytuacji to się nie nudzimy. 
2. Jacek Laskowski (+ kiedyś Leszek Orłowski) - szkoda, że się pokłócili w C+. Jak zaczynamy komentować Euro to widać dwie klasy różnicy pomiędzy nim a resztą. No i Leszka wspomniałem bo duża wiedza i te jego analizy filozoficzne na wszystko mnie czasami niszczą w pozytywny sposób. 
3. Tomasz Smokowski - taki trochę gorszy Twarowski, fantastyczny duet w lidze+ekstra. 
4. Tomasz Lipiński - kolejny z Piłki Nożnej, chyba lepszy od Orłowskiego jeśli chodzi o interpretacje sytuacji. Wielka wiedza, chyba najbardziej obiektywny człowiek na ziemi jeśli chodzi o piłkę nożną. 
5. Rafał Wolski - nie wiem czemu niektórzy go nie lubią. 
6. Cezary Olbrycht - czasami nie leży mi jego poczucie humoru, ale jak czymś walnie to mogę się śmiać 10 minut. 
7. Marcin Rosłoń - widać, że grał w piłkę. Wytłumaczy na 100 sposobów dlaczego ktoś źle kopnął piłkę. 
8. Milko i Dębiński - no tacy tam poprawni mocno 
9. Mirosław Trzeciak - ludzie go totalnie nie trawią, a ja lubię. Przynajmniej stara się coś ciekawego zauważyć zamiast powiedzieć setny raz to samo jak reszta z TVP. 
10. Kołtoń i Borek - nic niezwykłego i czasami irytują, ale według reszty speców typu Iwanow z Polsatu to wręcz raj. 
11. komentator z Eurosportu i Orange Sport - jest takich dwóch typów, ale nie chce mi się szukać jak się nazywają. Godni czołówki tej listy. 

* wyróżnienie - oczywiście Tomasz Zimoch, szkoda, że radio. 

7. Top najgorszych komentatorów: 

1. Dariusz Szpakowski - jak to mawia mój ojciec: jak on przyszedł to skończyły się sukcesy kadry, a jak skończy to znowu się one zaczną. Totalny brak wiedzy piłkarskiej, czytanie z kartki z ustawieniami zawodników, żeby się dowiedzieć kto jest przy piłce, miejscami beznadziejne teskty. Czytanie sto razy na mecz niepotrzebnych nikomu statystyk. Tworzy emocje? Dajcie mi Laskowskiego na mecz Polaków to rozniósłby ziemię. 
2. Bartłomiej Rabij - na początku to było śmieszne w tym sportklubie, potem wyłącznie niesamowicie irytowało. 
3. Reszta komentatorów Sportklubu 
4. Iwanow 
5. komentatorzy TVNu 
6. Patyra czy inny Iwański


8. Najlepsze Woody Alleny ever: 


1. Whatever Works - Allen po prostu trafił idealnie do mnie z postrzeganiem świata i temu nigdy nikt się ze mną nie zgadza :> A Boris to ja jestem w przyszłości tylko ja nie wyrwę takiej fajnej laski będąc siwy. 

2. Love and Death - a to byłby najśmieszniejszy film ever gdyby nie istniał Tarantino i Pajtony. 
3. Everything You Always Wanted to Know About Sex But Were Afraid to Ask - a to by było drugie. 
4. Annie Hall - klasyk po prostu, Allen na start. 
5. Zelig - a ja z kolei nie czaję fapizmu Atrusa. Pomysł rewelacyjny, żarty przednie, ale przy podwójnym podejściu ani razu nie myślałem o nim zbyt długo po seansie w przeciwieństwie do pierwszej trójki. Choć wiadomo. 
6. Midnight in Paris- nie wiem czy nie najlepszy klimat z wszystkich tu wymienionych. 
7. Match Point - najbardziej zmysłowy z Allenizmów, znaczy wystarczy popatrzeć kto gra główną rolę. 
8. Melinda i Melinda - fajny pomysł i fajne wykonanie, ale raczej nic więcej. 
9. Vicky Cristina Barcelona - tu już słabo, choć Scarlett całująca Penelope to rzecz piękna niczym Kunis z Portman w Łabędziu. Urocze postaci trzeba przyznać. 
10. Alicja - jedyna poważna słabizna.


9. Najlepsze kawałki QW ever (czyli nikt nie wie o co chodzi oprócz garstki): 


1. Clint Mansell - Death is The Road To Awe - 138 

2. Massive Attack – Angel - 106 
3. Bruce Springsteen - The Wrestler - 150 
4. Sufjan Stevens – Chicago - 65 
5. Clint Mansell – Welcome To Lunar Industries – 61 
6. The Decemberists – Sleepless - 74 
7. At the Drive-In – One Armed Scissor - 41 
8. Ennio Morricone – Un Amico - 42 
9. DeVotchKa – How It Ends - 48 
10. Dream Theater – Eve - 119 
11. Katatonia - Idle Blood - 54 
12. Kyuss – Asteroid - 48 
13. God is an Austronaut - No return - 75 
14. Daft Punk – Digital Love - 26 
15. Depeche Mode – Dirt (oryg. The Stooges) - 49 
16. Orphaned Land – Norra el Norra (Entering The Ark) - 89 
17. Otis Taylor – Ten Milion Slaves - 51 
18. Them Crooked Vultures - No One Loves Me & Neither Do I - 43

10. Ranking gniewu (mój ukochany ranking): 

1. nieoczywisty 
2. oczywisty


11. SERIALOWE RANKINGI POSTACI:


HIMYM: 


1. Barney 
2. Marshall 
3. Lily, Robin, Ted 

South Park (po zobaczeniu 3 sezonów + przypadkowe odcinki innych): 

1. Barbrady 
2. Mac Mackey 
3. Cartman 
4. Garisson 
5. Ned + Jimbo 

Dexter (nie liczę seryjnych bo za ciężko by było): 

1. Debra 
2. Masuka 
3. Dexter 
4. Quinn 
5. Batista 

Breaking Bad: 

1. Walter 
2. Jesse 
3. Mike 
4. Gus 
5. Hank 

Gra o Tron (1 sezon): 

1. Tyrion 
2. Daenerys + Khal Drogo 
3. smoki 
4. Robert Baratheon 
5. Arya 

12. ranking piw bez względu na jakość: 

1. Pilsner Urkłel 
2. reszta 

13. Ranking piw ze względu na cenę: 
1. Argus 
2. reszta 
3. Amsterdam - piwo-jabol, to jest ciekawostka, piłem jedno 3 godziny


BOŻE CO ZA DEBILSTWO, ktokolwiek tu doszedł ma ode mnie piwo jak mnie o tym poinformuje :)

czwartek, 16 sierpnia 2012

Przereklamowane...

Dobra dość pierdolenia o niczym, czas na konkrety.

Top 10 najbardziej przereklamowanych filmów (serii) ever.


1. Titanic - no wiadomo: film wszech czasów, największa miłość jaka stąpała po tej ziemi, najpiękniejszy wyciskacz łez w całej historii kinematografii. Czy czasem tu kogoś nie oszukano? Jasne, mając 10 latek gdy byłem wychowywany na smerfach, a jedyne co się wtedy podziwiało był Kevin Sam w Domu to robiło wrażenie. Wybuchy, piękne pocałunki, goła Winslet i piękny rzut wisiorkiem po którym się płakało cały tydzień tylko temu, że po wodzie pływa jakaś deska. Ale teraz? Czy serio człowiek, który widział masę filmów, tysiące podobnych historii, przeszedł tą samą drogę od zera do bohatera tym razem wzrusza się trzy razy bardziej tylko temu, że muzyka głośniejsza i smutniejsza, a sceneria taka piękna? Generalnie Cameron to największy oszust we współczesnym kinie, sprzedaje ludziom bez przerwy to samo sam zbierając za to najwięcej kasy. Patos, absolutnie nierealne postaci (no bo można być tylko bardzo dobrym albo złym no nie? Postać Cala to już w ogóle bardzo śmieszna sprawa), kiczowatość, nadużywanie dramatyzmu, sceny 'na granicy' i generalnie absolutny debilizm czasami całej historii. Good job, James!

Tak w ogóle jest jedna absolutnie zajebista scena w filmie, a tak rzadko wymieniana: scena z orkiestrą, która zostaje do końca przedstawienia. Wreszcie coś do przemyśleń. Bo największe piękno jest ukryte, czyż nie? 

Nie uważam też filmu za totalne dno, bo warto mu poświęcić te dwie godzinki. Trochę tylko mi szkoda ludzi, którzy nabrali się na tanie amerykańskie sztuczki. No i 8 oscarów? Noł łej!



2. Avatar - ostatnio wyprzedził bodaj Titanica jeśli chodzi o największe zyski w historii kina. Czyż Cameron nie jest geniuszem w wyciąganiu kasy od kinomanów? Zarobił też na mnie, ale ja nie wierzyłem jemu tylko ludziom, którzy mi to polecali, a było tego w cholerę. Jak zrobić przebój kinowy?

Weź jakiś film animowany o którym już nikt nie pamięta (np. Pocahontas) -> gadaj przez rok, że w filmie będą najlepsze efekty 3D jakich jeszcze nie było* -> dołóż trochę Titanica, szczypta ufoludków i złych ludzi jakimi nie chcielibyśmy być bo przecież my tacy nie jesteśmy -> walnij to oczywiście w trójwymiarze, nie dość, że przyciąga ludzi to zyski większe. 

*Film jest arcydziełem tylko w jednym wypadku: absolutnie genialnie wykreowany świat i wspaniałe nowości jeśli chodzi o grafikę trójwymiarową (tak jak nie jestem fanem tak tutaj to była totalna rozkosz). Widać, że graficy Camerona serio się narobili i włożyli w to dużo serducha i sztuki. Szkoda, że nam zostało płakać za drzewem pod którym kochały się dwa ufoludki. Przecież to takie szczere i prawdziwe ;(



3. seria Szybcy i Wściekli - auta (ładne), cycki (ładne), mięśniaki za kierownicą (nie mnie oceniać), laski (ładne), auta, cycki, jazdy pod ciężarówkami, nad mostami, przed mostami, efektowne wywrotki, cycki, alkohol, imprezy, mięśniaki. Są plotki, że w międzyczasie jest w tym jakaś historia tyle, że nie o to w tym wszystkim chodzi. Czy na to samo by nie wyszło gdyby sobie tak odpalić jakieś filmiki na youtubie z wyścigami, pooglądać parę fotek ładnych osób w internecie, a potem po prostu zapuścić sobie dla odmiany dobry film?



4. seria American Pie - a tu już duży sentyment, naprawdę bardzo lubiłem trzy pierwsze filmy z serii i ten z tamtego roku. Z tym, że jest już z lekka dobijające, że jedyny film, który zna przeciętny człowiek w moim wieku to właśnie ten z ciastkiem. I znowu bez przesady, że jakiś geniusz się za tym kryje. Po prostu idealny film do piwka, pośmiać się ze znajomymi i dopisać sobie kilka tekstów do wykorzystania w świecie gdzie każdy lubi sobie z kogoś porobić jaja. Z tym, że po prostu za daleko to zaszło. A czy jest to aż tak kontrowersyjne draństwo? Patrząc na to co dzieje się na standardowej polskiej imprezie to nie takie rzeczy się już działy. Już taki Supersamiec choćby (film w tym gatunku ['imprezowo-młodzieżowy?'] znacznie lepszy) jest dużo bardziej chamski i prostacki. A przecież to lubimy też w filmach nie? 



5. Pamiętnik - pamiętam odpaliłem kiedyś dla rozrywki film, który musiał się udać: para Gosling - McAdams, czyli piękni, fajni i utalentowani, za kamerą utalentowany ponoć Cassavetes, a film plasował się gdzieś na 26. miejscu w rankingu filmweba, czyli pewnie będzie zajebiście. Nosz kurde, bardzo naciągane to wszystko było i szkoda, że nie utrzymano poziomu początku. A końcówka to już w ogóle śmiech na sali i obraza uczuć w miarę inteligentnego człowieka. Generalnie jak zawsze, jak Polacy oceniają filmy to trochę ciężko ogarnąć rzeczywistość (bo na zachodzie film praktycznie przeszedł bez echa).



6. Vertigo - dość pierdół, bierzemy się za poważne i ponadczasowe kino. Alfred Hitchcock był geniuszem. Kropka. Z tym, że z przerażeniem odkryłem, że tró-fani tak zwani zaczęli nazywać jego najlepszym filmem właśnie to. I tu się zastanawiam dlaczego? Niedopracowany scenariusz (kukła? serio?), masa niepotrzebnych scen, dość komiczne epizody i generalnie naciągana idea, że to przecież było dwuznaczne. Z tym, że Alfred akurat to mistrz historii, a nie opisywania 'co i dlaczego?' we wszechświecie. Czy fani serio chcą mu dopisać jakieś niepotrzebne cechy? Przecież wiemy, że to mistrz w swoim gatunku. Po prostu uznajmy, że Psychoza czy Rebeka były lepsze, no trudno.



7. seria Step Up - motyw nielegalnych tańców w którejś tam części to jedna ze śmieszniejszych rzeczy w całej historii kina. Bardzo doceniam choreografię i umiejętności tancerzy, godne podziwu i jeśli ktoś ogląda to tylko dlatego, że jego pasją jest taniec to tylko przyklasnąć. Z tym, że dalej nie wiem czy nie lepiej odpalić jakieś popisy 'live' gdzieś w internecie? Bo oprócz tego w filmie praktycznie nic nie ma, nie ma się co oszukiwać. Chyba, że ostatnie z serii jakoś poszły w górę poziomem. 



8. Ojciec Chrzestny III - jedno z największych rozczarowań w całym moim życiu. No bo jak po dwóch tak genialnych filmach jak dwie pierwsze części Coppola mógł zrobić coś tak bez polotu? Jeszcze z jedną najgorszych ról w historii kina, czyli swoją córką Sofią, która przebiła nawet Cage'ów i innych Van Diselów. Koszmarny wątek miłosny, kilka absolutnie niepotrzebnych scen i generalnie tylko scena końcowa była równie epicka co choć fragmencik najlepszej drugiej części. Szkoda. Na plus Garcia, który coś do-ratował. 

No i generalnie i tak bije wszystko co na tej liście umieściłem. Ależ jakie tu były oczekiwania no... 



9. seria Harry Potter - jako fan książek mimo wszystko. Znaczy kiedyś no bo bez przesady, żeby się tym jarać jako 21-latek ; > W sumie trochę odrzucające jest to, że oczywiście wytwórnie z takiego mroku jaki bił od książki zrobili małą papkę dla dzieci, a jak sobie pomyślę, że większość ludzi w Polsce ogląda to z tym całym dubbingiem to aż szkoda, że taki potencjał bijący z niebanalnej przecież historii został zaprzepaszczony. Na plus dwie ostatnie części o dziwo bo po Yetesie to się chyba nikt niczego dobrego nie spodziewał. Taka powinna być cała seria, a nie to coś dla przedszkolaków jak na początku. Ale wiadomo, pieniądz.



10. seria Transformers - szczerze? Tu jest wszystko czego nie znoszę w amerykańskim kinie, generalny atak na najprymitywniejsze instynkty ludzkiego ciała. Bay w najczystszej postaci. No ale czego się też spodziewać po filmie w którym największą gwiazdą jest dupa Megan Fox? Podobno jeszcze jest dwójka i trójka do mnie trochę przeraża. 

piątek, 10 sierpnia 2012

O materialiźmie

Wzięło mnie na filozofowanie. Jak kogoś kłuje czytanie pseudo tekstów o  rzeczach nieistotnych i pewnie nietrafnych bo wiadomo każdy ma tam swoje interpretacje to uwaga! Ewakuacja. Choć nieistotne to też niekoniecznie bo materializm siedzi w każdym i każdemu psuje życie choć czasem o tym nie wie. Mnie zaczęło to kopać po wiadomym filmie.


Fight Club to film genialny. Koniec kropka. Kto tak nie uważa widział film o kilka razy za mało. Co najmniej raz bo to niemożliwe, żeby przy takim natłoku fantastycznych metafor, genialnych zdań odwołujących się do naszych smutnych żyć i powykręcanej fabule nie znaleźć czegoś dla siebie. 

Tyler Durden: "Dopiero gdy stracimy wszystko, stajemy się zdolni do wszystkiego."

Zdanie klucz. Wolność słowa, wolność w kraju. Mogę robić co chcę i gdzie chcę. Jako istota ludzka mam nieograniczone możliwości rozwoju i zaspokajania się. 

No to weź wyjdź teraz z chałupy, przejdź się do najbliższego publicznego budynku, wyważ drzwi z buta, użyj łokcia by dla przyjemności sobie wybić okno, zapal papierosa, daj sobie w żyłę i czekaj. Zaraz zobaczysz jak bardzo jesteś wolny. 

Albo weź się nagle skocz do Australii, po prostu, zostaw wszystko i idź. Teraz widać jak bardzo jesteś słaby, ogranicza Cię nie tylko ciało, ale setki przepisów, tysiące zobowiązań wobec bliskich, wobec narodu, wobec kultury innych ludzi. Po prostu nie ma czegoś takiego jak totalna wolność, ale cieszymy się oczywiście z jako takiej bo do Korei Północnej też nam się nie spieszy. 

No i właśnie: teraz nam ciężko bo siedzimy sobie na wygodnickim siedzeniu z opłaconym komputerem i akurat coś tam jemy krusząc, nie przejmujemy się, posprzątamy potem i uporządkujemy nasze uporządkowane i ułożone w każdym względzie życie. Ale odwróćmy to. Wyobraźmy sobie, że siedzimy w pustym pokoju i wpatrujemy się w ścianę nic nie robiąc. Nie mamy pieniędzy, nie mamy roboty i ogarnia nas nuda i strach przed przyszłością. Czy wtedy nie uderzymy w tą ograniczającą nas ścianę i polecimy gdzie nam się podoba? Czy nie zaryzykujemy i nie podążymy za jakimś marzeniem o którym myśleliśmy kiedyś tylko dla uspokojenia się i rozrywki?


Tak na serio wszystkie te śmieci wokół to takie małe więzienie, które nas ogranicza. Gdyby ich nie byłoby mógłbyś więcej, ale i tak będziemy się oszukiwać, że tak jest lepiej. No bo w końcu nie chcemy się bać o przyszłość. Ale czy strach to nie słabość? Wracamy do przytoczonego zdania. Kim bylibyśmy bez tego wszystkiego? 'I like myself' (fotka) - czy lubilibyśmy się bardziej? Czy w ogóle się lubimy?

Kilka pytań na pół nocki, a to raptem jedno zdanie z filmu. Temu tak bardzo go kocham, żaden aż tak bardzo nie zmienił mojego myślenia o życiu i moich poglądów. Dzięki niemu gdy komórka w dzień po obejrzeniu mi padła nie płakałem o to pół dnia tylko wrzuciłem ją z małą satysfakcją do ogniska na następny dzień z lekkim uśmieszkiem. Pomyślałem: 'no jestem trochę bardziej wolny'. Pseudofilozofia? A może jednak coś w tym jest? Nie musiałem się zadręczać następnego dnia czy jeszcze działa. Po prostu nie działa, problem z głowy. Co z tego, że są następne? Nie zginął Ci bliski, żeby nie dało się tego rozwiązać. Kilka dni później dostałem nową na urodziny. Nie było tak źle. Podsumowaniem:

''Odnalazłem wolność. Utrata nadziei wyzwoliła mnie.'' 




"Samodoskonalenie się to masturbacja"

O materialiźmie też trochę inaczej bo generalnie wydaje mi się, że w społeczeństwie użycie tego słowa ewidentnie kuleje. No bo jakie jest typowe jego wyobrażenie? 'Oczywiście MNIE problem nie dotyczy, materialista to gościu co ma miliony na koncie i kupuje se drogie łódki, a ja robię wszystko by nie być uzależnionym od kasy.' Bla bla bla. Stek bzdur. Konto na fejsbuku, mięśnie łydek i białe ząbki to rzeczy na których Ci zależy, a w życiu do szczęścia konieczne Ci potrzebne nie są. Wniosek? Jesteś jebanym materialistą, wbij sobie do głowy, jak każdy, nie ma co płakać. Będzie dobrze.

Takie czepialstwo na siłę trochę, ale jednak według mojego wyobrażenia (a jakże, wyobrażenia filmu) materializm to nie tylko głupie posiadanie auta bo 'bez niego będziemy gorszymi ludźmi.' To ten głupi nawyk samodoskonalenia się i potrzeba ulepszania się też jak najbardziej pod materializm podchodzi. Nie chodzi mi tu o ludzi, którym przykładowo bieganie sprawia przyjemność i temu mają te mięśnie brzucha na wierzchu. Tu pochwalamy i każemy się tym cieszyć dalej. Ale już człowiek, którego to męczy i robi to tylko by zrzucić z siebie jakąś społeczną presję to już podchodzi pod bezsensowną walkę ze sobą i próbę posiadania czegoś, czyt. materializm.



''Oto twoje życie mijające z każdą minutą.''

No i pytanie co ja ze sobą zrobiłem? W pogoni za bezsensowną kasą, próbą kontrolowania maksymalnie swojego życia i niby-ułatwianiem go sobie wybrałem się na 5 lat studiów po których będę narzekał tak samo jak bez nich. Niby tu są teorie, a tam jest prawdziwe życie, ale widać ewidentne zaślepienie gdzieś. Teraz czy jestem na tyle wolny by rzucić to w diabły i po prostu cieszyć się chwilą obecną? A ograniczenie w postaci ambicji rodziców, presja jakichś śmiesznych ambicji, perspektywa w teorii łatwiejszej pracy? I tak nigdy nie będę dowartościowany (taki człowiek po prostu), a stres i cała ta fałszywa otoczka też kłuje. No i teraz mam wybór zaryzykować.

"Naszą wielką depresją jest życie. "

"Stajemy się własnością rzeczy, które posiadamy."

A całe to pisanie teraz zamiast cieszenie się życiem? Też głupie. Ale ja to lubię, czuję się wtedy lepszy. Proszę się o mnie nie martwić. I kocham kolejny raz odkrywać Fight Club na nowo, każde jego zdanie, które odnosi się do mojego życia. Lubię myśleć w taki sposób. Czyż to nie jest wkręcające? A może przez to moje życie na co dzień jest gorsze?

Jedna wielka filozoficzna pułapka <3

Chciałbym wybić jakieś okno, nie mogę. Kurwa.

Kilka ukochanych zdań z filmu:

"Wyprzedzają cię inne samochody. Widzisz ich kupry. Kierowcy pokazują ci środkowy palec. Ludzie, których pierwszy raz widzisz na oczy, zioną do ciebie nienawiścią. Nic sobie z tego nie robisz."

"najpierw sie poddaj, uświadom sobie bez lęku że pewnego dnia umrzesz"

''Gratuluję. Jesteś o krok bliżej do dna.'' 

"Chodzisz do pracy której nie lubisz żeby kupować rzeczy których nie potrzebujesz"

"Kiedyś byłem naprawdę miły facetem".

no i oczywiście:

"Pierwsza zasada podziemgo kręgu - Nie rozmawiać o podziemnym kręgu.
Druga zasada - Nie rozmawiać o podziemnym kręgu..."


No i miliony więcej, do filmu marsz. 



wtorek, 7 sierpnia 2012

o miłości do Sigurów słów kilka


To prawdopodobnie będzie najbardziej onanistyczny mój wpis kiedykolwiek więc jak macie słabe nerwy to lepiej odpuścić.

Jest sobie taki piękny kraj o dziwo w Europie zwany Islandią, który budzi wyobraźnię. Ulokowany gdzieś w  totalnym odosobnieniu gdzieś jeszcze za Anglią, jakaś wyspa mylona z Grenlandią, w USA uważana zapewne za  jakieś odludzie podobne do Księżyca. No ale w sumie tu już pojawia się jakieś sensowne porównanie. W sensie  dziwne, że tak wspaniałe krajobrazy uchowały się na Ziemi, a nie gdzieś w jakimś Raju na nieznanej planecie  gdzie Bóg stworzył miejsce gdzie ludzie po prostu żyją pełnią życią niczym kiedyś Adam i Ewa. W sumie  wystarczy wpisać w google grafika słowo 'Islandia' i możemy się napawać takimi miejscami, że zastanawiam się  czy to nie robota jakichś turystycznych specjalistów z tego kraju. Jeśli nie podstanowiliśmy z bracikiem  jedno - kiedyś musimy się tam znaleźć i się tym nasycać. W sumie sam kiedyś byłem typowym Polaczkiem, który  myślał, że cała ta wyspa to jeden wielki kamień z którego buchają gejzery (piękna też to sprawa pewnie  jest), jednak pewnego razu przeczytałem o pewnym zespole z jakiejś Islandii właśnie. Pomyślałem, że jakiś  ciekawy eksperyment pewnie, coś chłodnego i do 'wyluzowania'. Jednak wyluzowanie to jednak nie to o co  chodzi, tu chodziło o coś czego jeszcze w muzyce nie przeżywałem.


Zdjęcie wcale nie na ozdobę, żeby pokazać jak to ładnie tworzę tutaj czy coś. Patrząc na to zdjęcie zaczynam  rozumieć, że taka muzyka musiała mieć WARUNKI, żeby powstać. To musi być napawanie się pewnymi rzeczami,  pewnym stylem życia, pewną kulturą. Takiej muzyki nie da się napisać mieszkając w Nowym Jorku na szybko w  studiu, tu trzeba wyciszenia, spojrzenia na piękno przyrody. I ja słyszę w tych wszystkich dźwiękach  plumkającą wodę, zapach trawy, zimno lodu i kruszące się skały, mimo, że nic takiego tam w rzeczywistości  nie usłyszę. Tu trzeba wyciszenia, wyostrzenia zmysłów. Nie przed komputerem czytając o polskiej polityce  pomiędzy dwoma heavy-metalowymi piosenkami w QW. Wtedy się nie poznacie, tu trzeba wziąść mp3, podpiąć  słuchwaki i wybrać się zimą do lasu. Pospacerować, zapomnieć o problemach, podziwiać otaczający nas świat i  myśleć jak zostało stworzone coś tak pięknego, to zaczynało być moim rodzajem kultu wręcz. Tak jak NAR mi  kiedyś wspomniał: nie ma piękniejszej muzyki po spożyciu. A czy nie wtedy mamy wyostrzone zmysły i zaczynamy  wszystko odczuwać bardziej? Czy nie zastanawiają nas wtedy pewne rzeczy bardziej? Zastanawiamy się nad  rzeczami 'ponad nas?' Refleksja nad naszym nudnym życiem, każdy przeżywa coś takiego, choćby się nie  przyznał i zaprzeczał. W rzeczywistośći pragnęlibyśmy odciąć się od reklam, głupich programów i stron w  internecie, nudnych i sztucznych imprez, od głupoty ludzkiej. Wyruszyć niczym we 'Wszystko za Życie' na  prywatny podbój świata. Ja też mam setki takich przemyśleń i znalazłem pewnego rodzaju azyl, rodzaj magii,  która pozwala poczuć się inaczej, poczuć się odkrywcą.


Dlatego nie chodzi mi tu o jakieś wyluzowanie, o jakiś tymczasowy przepływ emocji, o to, że zaraz poleci  jakaś ładna melodia, a po niej zrobię sobie kanapkę ze smalcem. Czyć piękna muzyka ma nie pobudzać  wyobraźni? Tu chodzi o ważniejsze sprawy niż samo słuchanie, ja się czuję po prostu lepiej jako człowiek.  Nie obchodzi mnie po wysłuchaniu jakiegoś utworu Sigurów jakiś głód czy inne przyziemne sprawy, ja myślę  wtedy w 'wyższych kategoriach'. Co mam przez to na myśli? Sprawy życiowe, naprawa siebie, odczucie piękna  świata jakoś na nowo, żebym nie znienawidził życia do końca. To jest taki rodzaj przeżyć, które dla mnie  stanowią w ogóle sens życia i dlatego podtrzymywanie tego przez muzykę Sigurów znaczy dla mnie dużo. Możemy  mówić o pięknej muzyce Floydów ,Crimsonów czy Marillionu. Ale tu moje emocje kończą się tylko w kategoriach muzycznych, nie jest to rodzaj ucieczki, po prostu zachwyt nad samym kompozytorstwem i umiejętnościami muzyków. Dlatego piękno muzyki Sigurów jest dla mnie o schód wyżej. Gdzieś już na poziomie nieba. I ogólnie nic tak blisko nie pozwala mi zawędrować do wnętrza umysłu, że przezwyciężam bariery podświadomości i sobie pływam w tych wszystkich emocjach. I co mnie wtedy obchodzi kolejna debata polityczna, odcinek Mam Talent, sesja i całki z matematyki. Odwalcie się wtedy ode mnie, nigdy nie przeżyjecie tego co ja, jestem ponad tym. Rodzaj chamstwa? Jak sobie w czasie słuchania pomyślę o chamstwie to mnie zbiera, ja myślę o tym, jak ładnie byłoby jakby go nie było, jakby on wyglądał gdybym mógł go zmienić słuchając tej muzyki. Masowa orgia? Nie ja nazwałbym to wybuchem miłości. Brzmi niesamowicie głupio, ale dopiero wtedy jak skończył się Avalon, ostatni na Agaetisie. Całą godzinę pisałem jakby w innym stanie, w innej atmosferze, gdy nastała ta cisza to już nie to samo. Czas na nawiasy więc.


Jakie zarzuty? No więc właśnie jakim cudem to dopiero 3 miejsce w moim rankingu zespołów? Za mało materiału niestety. Debiut to schizowy eksperyment, który pobudza, ale inaczej. Mamy trzy absolutne obiekty mojego kultu, a potem jakby wielki  duch ich opuścił. Muszę prześledzić jeszcze raz te płyty. I zarzut numer dwa, który nie jest zarzutem w sumie. To nie jest Dream Theater, że słucham codziennie i niech se leci w tle. To zespół na specjalne okazje, gdy tworzę, gdy jestem załamany, gdy nie widzę radości w zwykłym dniu, gdy się niesamowicie cieszę, gdy mam kryzys. To jest dla mnie muzyka, która jakby przedłuża emocje, które we mnie siedzą, ale też jest modyfikuje w ten sposób, że czuję się lepiej. Gdy zmarł mi ktoś bliski to poczułem jeszcze większe wrzuszenie w tym wszystkim, ale jednocześnie pojawiła się gdzieś tam nutka optymizmu. Gdy mnie wywali ze szkoły zamknąłem się jeszcze bardziej przed światem, ale w środku poczułem, że muszę być mocny. Gdy wiem, że jutro będzie źłe, jestem jeszcze bardziej zły gdy wiem, że w tej chwili nie mogę włączyć jakiegoś Sigurostwa na wzmocnienie. To nie działa tak, że odpalam ze znudzenia kolejne utwory na chybił trafił chodząc po folderach, folder 'Sigur Ros' otwiera się tylko wtedy gdy jest w moim życiu coś ważniejszego, to nie byle jaka decyzja. Mając jakiegoś rodzaju napięcia już układam sobie podświadomie playlistę do odłuchania. Agaetis gdy świat mnie zachywca, Nawiasy gdy jestem smutny, Takk gdy jestem szczęśliwy na dziś. Jak ja mam na poważnie wtedy brać, że ktoś napisze, że to tylko wycie? Ja jestem wtedy szczęśliwy, że tylko ja mogę doznać takiego oświecenia, że inni tak nie mają, że jestem wyjątkowy. Widzicie jaka to mania? A czy mi to szkodzi? Po tylu przeżyciach z ta muzyką nigdy tak nie stwierdzę. Nawet ten post napisany tutaj to dla mnie rodzaj wesołego plucia emocjami i przelewanie ich na klawiaturę doznając kolejnych spazmów przy słuchaniu Agaetisa. Nie przerazi mnie żadna krytyka, tu chodzi o moją radość, tego nikt czytać nie musi na siłę, ja ostrzegałem.


1. Andvari
2. Staralfur
3. Poppagid (Untitled 8 )
4. Vaka (Untitled 1)
5. Hoppipolla
6. Olsen Olsen
7. Gong
8. Viorar Tel Til Loftarasa
9. Glosoli
10. E-Bow (Untitled 6)

Powiedzmy, że tak, ale to nakładanie tylu innych rodzajów emocji, porównywanie tylu innych stanów, że to walka jakby z samym sobą o to, jakie rodzaju stany emocji wyższych uważam za najlepsze. Ja mógłbym zrobić coś na kształt TOP 30, ale czemu ja się mam znowu kłócić znowu z samym sobą? Nie będę się więcej męczyć, niech tak zostanie. Nie jestem zbytnio godny opisywać te kawałki, ale kilka zdań napisać mogę. Zresztą o każdym musiałbym napisać tyle zdań, żeby oddać co tam się dzieje, że zamęczylibyście się na śmierć (a pewnie już się męczycie). Zresztą czy są słowa, które opisałyby końcówkę dwóch pierwszych utworów? Nie sądzę. Końcówka Advanri to tak subtelna rzecz, tak piękna w swoim minimaliźmie, że jeszcze nigdy nie dałem rady jej wysłuchać z odtwartymi oczami. A co z wybuchami i najlepszymi skrzypcami w historii muzyki w Staralfur? Drugą najlepszą perką jaką słyszałem i przeszywający krzyk Jonsiego w Poppagid? Są takie słowa, które by to oddały? Najbardziej optymistyczną końcówkę świata czyli E-Bow? Wybuch w Glosoli? Minimalizm i oszczędność całego Viovara? Boże tam się nic nie dzieje cały utwór, a ja mam cały czas ciary, skąd to się bierze do cholery? Najpiękniejszy momentna nawiasach czyli pisk w Vace? Chórki w Olsen Olsen? Jak mi się chce żyć w czasie tego utworu, cóż to za różnica w patrzeniu na świat przed i po tym kawałku? Czy najpiękniejsze klawisze jakie słyszałem w Hoppipoli? Jak mi wtedy wyobraźnia chodzi, wyobrażam sobie zamki, wodospady, wspaniałych ludzi. I tem wspaniały Gong jeszcze, z najpiękniejszego albumy w historii muzyki czyli Takka, nie najlepszej bo są kompozycyjnie lepsze dzieła, ale same emocje, emocje, które łapię tylko ja chyba i uważam się za wielkiego szczęściarza dzięki temu.

Kończę bo ileż można, myślę, że  napisałem właśnie najbardziej onanistycznego posta w historii i pobiłem nawet Marollionistów ;) Idę na spacer do lasu z nawiasami w uszach, powyobrażać sobie i nacieszyć się życiem.

Nadzieje Hollywoodu

TOP 10 aktorskich nadziei Hollywood (choć cienka jest bariera między tym czy to już gwiazdy czy nie):  

1. Michael Fassbender  


2. Ryan Gosling  


3. Michelle Williams  


4. Carey Mulligan  


5. Joseph Gordon-Levitt  


6. Emma Stone  




7. Chloe Grace Moretz  


8. Jesse Eisenberg  


9. Paul Dano  


10. Ellen Page  


rezerwa:

James Franco  
Emile Hirsch  
Mélanie Laurent  
Anna Kendrick  
Abigail Breslin  
Mary Elizabeth Winstead  
Jonah Hill  
Tom Hardy  
Seth Rogen  

Od dawna chciałem to sobie ułożyć. Generalnie warto zapamiętać nazwiska bo to same Portmanki czy Di Capria naszych czasów. Teraz zależy czy sobie dobrze kariery ułożą.


http://www.filmweb.pl/user/xavi1991   - tak w ogóle moje konto na filmwebie, może się komuś przyda.

Czarne charaktery


Najbardziej fascynujące czarne charaktery ever, pewnie już było, ale porządna aktualizacja. Nie liczyłem seriali bo mi czasu by brakło ; ( 

1. Joker (Mroczny Rycerz) 
2. Hannibal Lecter (Milczenie Owiec) 
3. Obcy (Ósmy Pasażer Nostromo) 
4. Bane (Mroczny Rycerz Powstaje) 
5. Michael Corleone (Ojciec Chrzestny II) 
6. Lord Vader (Star Wars) 
7. John Doe (Siedem) 
8. Coś (The Thing) 
9. Travis Bickle (Taksówkarz) 
10. Samara Morgan (The Ring) 

Szatan (Egzorcysta) 
Jack Torrance (Lśnienie) 
Tommy DeVito (Chłopcy z Ferajny) 
Norman Bates (Psychoza) 
Norman Stansfield (Leon Zawodowiec) 
Skaza (Król Lew) 
Hans Landa (Bękarty Wojny) 
Amon Goeth (Lista Schindlera) 
Przysięgły 3 (Dwunastu Gniewnych Ludzi) 
agent Smith (Matrix) 
Frank Fitts (American Beauty) 
Siostra Mildred Ratched (Lot nad Kukułczym Gniazdem) 
Idi Amin (Ostatni Król Szkocji) 
Patrick Bateman (American Psycho) 
Tony Montana (Scarface) 
nałóg (Wstyd, Requiem Dla Snu) 
Sean Nokes (Uśpieni) 
Mark Zuckerberg (The Social Network) 
Tony Montana (Scarface) 
Joker (Batman) 
Roark Junior (Sin City) 
Peter i Paul (Funny Games) 
Erika Kohut (Pianistka) 
John Milton (Adwokat Diabła) 
miasto (Miasto Boga, Miasto Gniewu) 
Predator (Predator) 
Jack D. Ripper (Dr. Strangelove) 
T-1000 (Terminator 2) 
Hall 9000 (2001: Odyseja Kosmiczna) 
Wiesław Wojnar (Wesele) 
Mickey Knox + Mallory Wilson Knox (Natural Born Killers) 
Otilia i Gabita (4 miesiące, 3 tygodnie i 2 dni) 
Vic Vega (Wściekłe Psy) 
Jake La Motta (Wściekły Byk) 
króliki (Monty Python i Św. Grall) 
Nazgule (Władca Pierścieni) 
Adolf Hitler (Upadek) 
Hans Beckert (M-Morderca) 
Buka (Muminki) 
Catwoman (Mroczny Rycerz Powstaje) 
obcy (Dystrykt 9) 
Dicky Eklund (Fighter) 
Jigsaw (Saw) 
Alex DeLarge (Mechaniczna Pomarańcza) 
Leatherface (Teksańska Masakra Piłą Mechaniczną) 
Anton Chigurch (To Nie jest Kraj dla Starych Ludzi)


Techniczne arcydzieła


TOP 10 najlepiej technicznie zrealizowanych filmów ever. Albo TOP 10 najpiękniej odbieranych przez oko filmów.

1. Drive - no zdecydowanie, Tarantino niby jest największym mistrzem jeśli chodzi o masakrę na ekranie? Błąd, jest nim Nicolas Refn, który nie robi młócki dla kiczu, tylko dla prawdziwej sztuki. Tak sztuki. Przykład:

http://www.youtube.com/watch?v=UgNt_oJnZpA

nie ma na necie całej sceny już... ;( no ale jest większość, potem jest po prostu młócka, da się to sobie wyobrazić.

jedna z najwspanialszych scen w dziejach. Gra świateł, Gosling odsuwający ręką dziewczynę, którą polubił by pogrążyć się w namiętności i chwili zapomnienia, jakiś ambient w tle, nastrój spokoju i wytchnienia. Gosling odwraca się, przypomniał sobie o pistolecie. Spójrzcie na minę w chwili odwracania, jaka nagła zmiana klimatu. Z błogiej romantyczności tworzy się nastrój grozy i szaleństwa. MAGIA KINA. Niby jedna scena, nic się wielkiego nie działo, a Refn rozpisał to sobie w głowie pewnie przez kilka dni. I tak cały film, wirtuozeria minimalizmu. Niesamowity klimat pościgu w pierwszej scenie, który wyśmiewa wszystkich Szybkich i Wściekłych i temu podobne efektowne napierdalanki. W dodatku piękni ludzie na ekranie bo, że Carey kocham tak przyznać trzeba (żaden ze mnie homo, no ale niektóre rzeczy się widzi), że Gosling to prawdopodobnie największa osobowość kinowa ostatnich lat mieszająca to z klasyczną pięknością.

2. Hero - tu z kolei arcydzieło scenografii i tworzenia subtelności za pomocą walki, rodem ze Wschodu. Maestria operowania ruchem, spokój nawet w samych scenach walki. Fabuła niby jest, ale oddaje pole głównie krajobrazom i magii sztuk walki w odrealniony sposób. Przykład pierwszy z brzegu:

http://www.youtube.com/watch?v=vGq6FXcpxtY&feature=related

zresztą co ja będę opowiadać. USPOKAJAJĄCE sceny walki, to chyba tylko w tym filmie.

3. Oldboy - no jeśli chodzi o kino amerykańskie to Tarantino jest mistrzem w robieniu efektownego kiczu, ale w światowym nie dość, że go bije Refn to jeszcze Chan-wook Park. Zresztą sam Quentin uważa ten film za jeden z najlepszych ever. Mistrzostwo archaizmu i bezładu na ekranie jeśli są takie kategorie sztuki. Główny bohater zabijający młotkiem, linijką czy płytą CD. Żadnych mieczy czy pistoletów, to by w kinie Parka zburzyło pewien porządek archaiczności. Wszystko i na temat:

http://www.youtube.com/watch?v=eRBwvIX7Sao

4. Spirited Away - wyobraźnia przeniesiona na ekran, Miyzaki to w ogóle ma we łbie jedną wielką tęczę i co chwilę pluje tymi kolorami i postaciami na ekran. Postacie są całkowicie nielogiczne, fabuła niezgodna z niczym, a świat bez sensu. I to jest największa zaleta tego filmu przez którą nie mogą przejść ludzie przyzwyczajeni do bajek z dzieciństwa. Magia wyobraźni przeniesiona na ekran z wielką precyzją i starannością. Coś co jest chaosem w głowie zamienia się w coś co pokochały miliony. Niesamowite postacie, piękne scenerie i magia barw.


http://www.youtube.com/watch?v=FxHKulvuRhk


Szkoda, że nie ma oryginalnej sceny nigdzie bo to nie oddaje do końca o co mi chodzi.

duża przerwa

5. Avatar - a coś dumnym Amerykanom oddać trzeba. Władowanie milionów władowanych w w dziwaczny świat zielonych istot robi wrażenie i ktoś z czystej jakiejś nienawiści do Camerona może napisać, że to brzydko zrobiony film. Szkoda tylko, że w przeciwieństwie do poprzednich czterech fabularnie odstaje mocno, a został też niesłusznie mianowany kultowym i ten kult jest niezrozumiały niczym podnieta Xaviego do Requiem'u. Pandora to wspaniałe miejsce w każdym bądź razie. Barwy, stworzenia na niej żyjące i Cameronowe przesłodzone sceny seksu niebieskich stworzeń. To też trzeba umieć nabrać ludzi.

6. Avengers - w zasadzie tak jak wyżej tylko tu nikt nie udaje, że jest ambitnie, przecież w kinie chodzi o wielkie wybuchy, strzelaniny i epicki rozpierdol czyż nie? Wszystko to mamy podane przy wspaniałych efektach i jest po prostu wspaniała rozrywka. I temu wolę od Avatara duużo bardziej. Radzę pójść do kina bo w TV film straci gdzieś połowę tego całego łupania.

7. Incepcja - budynki latają w powietrzu, sceny w windzie i inne. Każdy widział, każdy wie o co chodzi. I wszystko z nutką Nolanowskiej wyobraźni, gość jest w swoim świecie i tego nie ukrywa, a widać wykreowany świat jest naprawdę ciężką pracą wywalczony. Ogólnie trzeci film z rzędu, który jest hołdem dla rzemieślniczej pracy niż czystej jak łza sztuki pierwszych czterech miejsc. Ale docenić wypada.

8. Edward Nożycoręki - wypada jakoś uczcić Burtona bo ma on swój mroczny styl połączony z bajkowym, a kostiumy, bohaterowie naprawdę są z pomysłem i klasą. Szkoda, że zaczął wszystko powielać i nic nowego ostatnio nie wnosi.

9. Odlot - Pixar też musi być uczczony. Tak pięknych scen jak odlot kolorowych balonów z całego tego miejskiego buszu i trafienie do czystej dżungli to ciężko znaleźć. Ostatnie sceny mimo, że osłabiają fabularnie film to realizacyjnie świetna sprawa i sprawia radość.

10. Sin City - równie dobrze mogło być '300' chociażby. Rozmach przeniesienia czegoś z papieru na ekran godne podziwu.